Recenzja filmu

Kosmiczna załoga (1999)
Dean Parisot
Tim Allen
Sigourney Weaver

Jestem dobrym aktorem, jestem dobrym aktorem...

Jestem dobrym aktorem, ludzie mnie kochają, a za kontrakt na kolejne odcinki kupiłem sobie wspaniałą willę. Tylko dlaczego niektórzy w mojej obecności tak dziwnie szepczą i patrzą się na mnie z
Jestem dobrym aktorem, ludzie mnie kochają, a za kontrakt na kolejne odcinki kupiłem sobie wspaniałą willę. Tylko dlaczego niektórzy w mojej obecności tak dziwnie szepczą i patrzą się na mnie z wyraźną pogardą? Dlaczego przyjaciele (przyjaciele?) z planu darzą mnie szczególną antypatią? Nie ma innej rady, jak zalać te wszystkie zmartwienia dobrym koniakiem. Ale cóż to? Już jest rano? I co robią Ci natrętni fani za oknem? Zaraz wstanę i ich przegonię (gdyby tylko nie ten okropny ból głowy). "Czego tutaj chcecie?". Zapomniałem, dzisiaj jest spotkanie. Na szczęście już zorganizowali limuzynę. Chętnie zdrzemnąłbym się chwilkę, gdyby tylko ten facet nie nawijał tak okropnie. No, ale trudno, nie można mieć wszystkiego... Pobudka. Druga tego dnia. Gdzie ja jestem? Wygląda jak dekoracje z serialu. Ale te dekoracje wyglądają prawdziwej niż zwykle. Nawet na porządne kostiumy się producenci machnęli. Ale zaraz!! Czemu ja widzę za oknem Ziemię? I dlaczego między dekoracjami (?) przechadzają się kosmici? Jezu, umarłem... Koncepcja filmu w filmie jest niezwykle rzadko wykorzystywana przez twórców. Jest to niewątpliwie wielka strata, ale po części także zaleta. Aby wszystko ładne wypadło, potrzebne są naprawdę duże umiejętności autorów i ogromny dystans, a taka kombinacja jest nieczęsto spotykana. Albo reżyser doskonale zna psychikę widza, lecz nie potrafi tego ukazać na ekranie, albo ma umiejętności, które się marnują. "Kosmiczna załoga" opowiada o aktorach występujących w popularnym jankeskim tasiemcu o tytule... "Kosmiczna załoga". Serial jest jawnym nawiązaniem do "Star Treka" - podobni bohaterowie, akcja i jej miejsca. I podobny los spotkał aktorów grających w obu seriach - jeden z nich stał się wiecznie rozpoznawaną ikoną popkultury, a pozostali usunęli się w jego cień. W przypadku "Star Treka" jest to oczywiście Patrick Stewart, który na zawsze zostanie zapamiętany jako kapitan Jean-Luc Picard. Natomiast z obsady "Kosmicznej załogi" wybił się Jason Nesmith - zadufany w sobie aktorzyna, który otrzymał wielką szansę i kurczowo się jej złapał. Kosmiczna załoga wiedzie swoje szare życie, przeplatane jedynie spotkaniami z fanami i uroczystymi otwarciami supermarketów. Ogólnie ich życie jest wielce nieciekawe. Jednak wszystko się zmienia, kiedy odwiedzają ich prawdziwi kosmici. Ekipa Ziemian początkowo podchodzi do tego z wielka dozą sceptycyzmu. Pierwszy etap, czyli uwierzenie, że są to PRAWDZIWI kosmici, mają już za sobą. Ale przez kolejny wcale nie chcą przejść - okazuje się, że populacja kosmitów jest zagrożona przez innych obcych, których zamiary raczej nie są pokojowe. Ziemianie zaczynają czuć się odpowiedzialni za los przybyszów z innej planety i postanawiają im pomóc. Fabuła jest ciekawie skonstruowana. Na pierwszym planie mamy dramat całej cywilizacji, natomiast w tle osobiste kryzysy przechodzą aktorzy serialu. Nesmith boi się prawdy, że jego potencjał aktorski został wyczerpany, a fani spotykają się z nim tylko dla kpin. Gwen ma dość tego, że jej rola sprowadza się do odgrywania "cycków na dwóch nogach", natomiast Alexander (bardzo dobrze zagrany przez Alana Rickmana) ma dość wszystkiego. Także od strony merytorycznej film raczej zadowala. Oczywiście znajdą się tacy, którym coś tam będzie przeszkadzało. Ale nawet jeśli się pojawią, to w zdecydowanej mniejszości. Aktorstwo stoi na przyzwoitym (śmiem stwierdzić, że nawet wysokim) poziomie. Ze wszystkich ról zdecydowanie na pierwszy plan wybija się Rickman. Postać Alexandra była najwyraźniej pisana z myślą o tym właśnie aktorze. Alex to w gruncie rzeczy dobry człowiek, jednak skrywa się pod szczelną powłoką, stwarzając pozory niemiłego dla otoczenia. Na szczęście w kluczowym momencie odkrywa swoją prawdziwą naturę (scena jest naprawdę poruszająca). Kolejne miejsce zajmuje Tony Shalhoub, który wykreował postać jakże odmienną od tej, znanej z serialu "Detektyw Monk". A na dodatek przyszło mu zagrać podwójną rolę, ale to przemilczę, żeby ci, którzy filmu nie oglądali, podczas seansu mieli niespodziankę. Reszta obsady dobrze wywiązała się z powierzonego im zadania. Jedynie zastrzeżenia mogę mieć do Sigourney Weaver, której rola rzeczywiście sprowadziła się do postaci "cycków na dwóch nogach" - przez cały film trzyma się na uboczu, a jeśli już się pojawia, to tylko po to, by zamachać widzom swoim mocno wyeksponowanym biustem. Oprawa audio-wideo stoi na wysokim poziomie, do jakiego przyzwyczaiły nas filmy z wytwórni DreamWorks (należącej do Stevena Spielberga, gdyby ktoś nie wiedział). Ale tu wkrada się błąd nagminnie powtarzany przez twórców filmów sci-fi. Błąd ten narodził się przy okazji "Gwiezdnych Wojen" - otóż chodzi o dźwięki rozchodzące się w kosmosie. Jak wiadomo w próżni dźwięk nie ma prawa powstać, natomiast twórcy filmów przemilczeli ten fakt, w związku z czym, przy okazji każdej bitwy kosmicznej, dane nam jest usłyszeć kilka pokaźnych kanonad. Ale z drugiej strony głupio wyglądałaby niema bitwa w kosmosie. Także na ten błąd można przymknąć oko. Efekty specjalne (to już stała część moich recenzji) są takie, jakie powinny być. Autorzy celowo podkreślili ich kiczowatość, aby oddać estetykę taniego serialu z lat 60-tych. Statki mają maksymalnie udziwnione kształty (na niektórych prawdopodobnie wzorowali się twórcy "Autostopem przez galaktykę"). Również wszelaka broń i efekty jej działania nie należą do najpoważniejszych. Ale sedno programu stanowią wrodzy kosmici - przypominają Terminatora, któremu urwano głowę, a na jej miejsce wstawiono bulwę z naroślami. Duży plus dla scenografów i speców od kostiumów. Muzyka także odwołuje się do tego, co znamy z tandetnych seriali w stylu "Kosmos 1999". Jest zupełnie inna od pompatycznych brzmień orkiestry symfonicznej kierowanej przez Johna Williamsa. Ale to dobrze, ponieważ kompozycje w stylu "Gwiezdnych Wojen" byłyby tutaj ewidentnie nie na miejscu. Także muzykę zaliczam filmowi in plus. Nie wypada mi nic innego, jak tylko polecić film każdemu. Będą się na nim bawić dobrze zarówno fanatycy sci-fi (do których niżej podpisany się zalicza), jak i ci, którzy włączyli telewizor w celu uzupełnienia dziennej dawki śmiechu. Chociaż z tym ostatnim może być problem, ponieważ film, owszem, jest przesycony humorem, ale nie takim w stylu głupawych komedyjek braci Wayans. Gdybym miał go do czegoś porównać, to zdecydowanie najbliżej miałby do tego, czym ostatnio uraczyło nas "Autostopem przez galaktykę", czyli gorzka ironia na modłę Monty Pythona. Także drogi Filmwebowiczu, kończ czytać tę recenzję i natychmiast biegnij do najbliższej wypożyczalni, żeby w zaopatrzyć się w ten film. Gwarantuję, że nie będziesz zawiedziony.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Może nie powinnam się do tego przyznawać, ale "Kosmiczna załoga" to jedna z moich ulubionych komedii.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones