Przy wejściu Daliego w tle leci hymn uczniaków Alice Coopera. I to jest najciekawsza i najgłebsza scena z całego filmu...
Powiem tak: film co prawda ogląda się bezboleśnie, ale boi się on nawet na chwilę pokazać nam jakiś surrealistyczny obraz, aby przypadkiem nas do siebie nie zrazić i największą w nim ekstrawagancją jest kamera trzęsącą się bez powodu.
Skupia się on głównie na relacji Salvadora Dali z jego żoną. "Za każdym wielkim mężczyzną stała wielka kobieta" zrobione na poziomie "wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej"
Możliwe że dla niektórych będzie to niezły film (ale założę się że na pewno nie świetny) tyle że ja oczekiwałem czegoś innego.