1.Najlepszy wątek sensacyjny-najlepszy czarny charakter-Arjen Rudd (ze swoim immunitetem dyplomatycznym)
2. Idealna równowaga między komedią a sensacją (dramatem)
3. Większy budżet, wiekszy rozmach
4. Leo Getz
5. Mel Gibson w świetnej formie
6. Wątek miłosny i tragiczna śmierć kochanki Rigsa
7. Scena w kiblu ("tacy jak ty,nie umierają na kiblu!")
8. Muzyka,Zdjęcia,Klimat L.A
9. Najlepsze teksty, najlepszy scenariusz
10. Ten mały dodatek (dotyk) magii,ktory działa przy każdym oglądaniu
1. Najlepszy czarny charakter? Chyba sobie kpisz. Ten demoniczny dziadek mógłby być czarnym charakterem w filmach o Bondzie jako kolejny szaleniec próbujący wywołać wojnę atomową. Postać ta nawet nie dorównuje znakomitemu generałowi McAllisterowi z "jedynki", który jako totalny sukinsyn był chyba najlepszym czarnym charakterem, jaki mógł pojawić się w tym filmie, ani nawet Travisowi z "trójki", który może nie był tak zajebisty jak McAllister, ale i tak całkiem nieźle wypadł jako czarny charakter. Postać Arjena Rudda jest natomiast jedną z tych rzeczy, które niesamowicie psują ten film i roztrwaniają jego potencjał. W zasadzie jeden z najgorszych czarnych charakterów, jakie widziałem;
2. Idealna równowaga między komedią a sensacją (dramatem)? No właśnie nie. Oczywiście nie mam za złe scenarzystom, że wpletli różnego rodzaju wesołe sceny, bo tak było również w pierwszej części, ale w przypadku "dwójki" po prostu przegięli. O ile "jedynka" była porządnym filmem sensacyjnym z paroma wesołymi niekiedy scenami, o tyle z "dwójki" próbowano na siłę zrobić komedię, zapominając o tym, że poprzednia część była rasowym filmem sensacyjnym (a nie komedią sensacyjną) i taka gwałtowna zmiana konwencji jest po prostu nie do przetrawienia. Zgodzę się, że było parę scen naprawdę śmiesznych (scena pościgu za czerwonym BMW na początku filmu albo wątek reklamy, w której zagrała córka Murtaugha), niemniej jednak, całość wygląda jak próba zrobienia przezabawnej komedii, która chyba ma przysłonić warstwę czysto sensacyjną, przy czym raz jeszcze powtarzam: poprzednia część była filmem sensacyjnym, a nie komedią sensacyjną i taka nagła zmiana gatunku jest po prostu niesmaczna;
3. Większy budżet, większy rozmach. No tak, scena, w której Riggs za pomocą pick-upa zrzuca ze skały dom, rzeczywiście świadczy o rozmachu. Mnie osobiście zebrało się po prostu na wymioty, gdy widziałem tak bzdurną i niedorzeczną scenę. Aż mi się przypomniał James Bond, który w "Moonrakerze" poleciał w kosmos i tam walczył z ludźmi wroga.
4. Leo Getz. Powiem tak: może być, ale i tak uważam, że wątek tej postaci wcale nie był konieczny.
5. Mel Gibson w świetnej formie. W zasadzie nie wiem, jak się do tego ustosunkować. Mel Gibson rzeczywiście był w świetnej formie, ale to zupełnie normalne, gdyż m.in. dzięki niemu cała seria ma swoje miejsce w historii kina.
6. Wątek miłosny i tragiczna śmierć kochanki Riggsa. Sam wątek miłosny może aż tak nie raził, ale scena, w której Riggs biega po plaży trzymając na rękach zwłoki swojej "wielkiej miłości", jest po prostu żenująco żenująca. Otóż w pewnym momencie następuje ogromne zauroczenie między Riggsem a Riką - co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Lecz jednak Riggs rozpaczający z powodu jej śmierci i jednocześnie biegający po plaży z jej zwłokami po tak krótkim okresie zauroczenia, no bo chyba raczej nie poważnego związku, jest po prostu śmieszny.
7. Scena w kiblu. No to się akurat udało.
8. Muzyka, zdjęcia, klimat LA. To akurat masz w każdym bardziej znanym filmie z tamtego okresu, kręconym w Los Angeles.
9. Najlepsze teksty, najlepszy scenariusz. Teksty rzeczywiście były śmieszne, ale scenariusz tego filmu to momentami jedno wielkie nieporozumienie. Dlaczego? O tym napisałem wyżej.
10. Ten mały dodatek (dotyk) magii, który działa przy każdym oglądaniu. Powiem tak: spytaj się przeciętnego 20-latka, dlaczego lubi "Pulp Fiction", to zapewniam Cię, że 8 na 10 osób odpowie Ci: bo "Pulp Fiction" ma klimat. Gdy zadasz pytanie: co znaczy "ma klimat", to oni Ci odpowiedzą: no bo ma klimat, jest fajny i w ogóle. Powiem krótko: nie wiem, co znaczy "ten mały dodatek (dotyk) magii, który działa przy każdym oglądaniu", bo pamiętaj o tym, że oceniasz film, a nie swoje odczucia z nim związane.
Jeśli chodzi o moją ocenę, to powiem tak: "Zabójcza broń 2" jest najsłabszą częścią z całej serii z przyczyn, o których napisałem wyżej. Zmarnowany potencjał i próba dokonania nagłej zmiany gatunku ogromnie niszczą ten film, który naprawdę mógł być o wiele lepszy, gdyby nie te wszystkie złe zagrywki, o których napisałem.
Widzę,że wytoczyłeś ciężkie działa...Ok. Postaram się do tego odnieść jak najbardziej merytorycznie. A zatem,jeśli uznajesz Dwójkę za na siłę robioną komedię,to co powiesz o Trójce,a zwłaszcza Czwórce,które to mają ewidentnie pastiszowy charakter? Tak się sklada,że wątek sensacyjny w Dwójce jest,jak dla mnie o wiele ciekawszy,niż w Jedynce,a "dziadzio" Rad ze swoim immunitetem dyplomatycznym,jak najbardziej realistyczny. Dlaczego? A mało to takich polityków/dyplomatów-cwaniaków,którzy robią różne machlojki,zasłaniając się Immunitetem? Zgodzę się z tobą,że Jedynka faktycznie była bardziej serio i najblizej jej do prawdziwego dramatu sensacyjnego,ale też jest rozwodniona konwencją komediową i buddy movie. Wątek sensacyjny w Dwójce jest bardziej wyrazisty,Mafia w Jedynce popełnia jest nijaka,popełnia przy tym karygodne błędy,często zachowuje się nielogicznie. W dalszych częściach też nie brakuje różnych kwasów,ale właśnie w Jedynce,która stara się być bardziej serio razi to najbardziej. Gibson i jego zabita kochanka-tu mnie zabolało najbardziej-uważam,że jej śmierć w filmie,scena rozpaczy Gibsona,niosącego jej martwe ciało,to jedna z najlepszych scen tego typu,jakie widziałem w życiu (a trochę widziałem) Właśnie ta scena jest,jak najbardziej realistyczna i wstrząsająca i co może najważniejsze,uwiarygadnia późniejszy szał i chęć odwetu Riggsa. Co do "Ok,Ok,Ok"-Leo Getza-"Ok,Ok",to mozna go lubic,lub nie. Ja go polubilem,zresztą w Dwojce jest najzabawniejszy. A co do Magii-czujesz ją lub nie. By the way-Jedynke tez lubię (oczko nizej) Zwłaszcza za scenę Gibsonowego"Być,albo nie być" z użyciem Rewolweru.
Nie twierdzę, że "dwójka" pod względem sensacji jest zła, bo jest nawet OK, ale mimo wszystko próbowano to za bardzo ubrać w szatę komediową. Zgodzę się, że w "trójce" i "czwórce" warstwa komediowa jest nieźle rozbudowana, ale w "dwójce" dokonano NAGŁEJ i GWAŁTOWNEJ zmiany konwencji. Tak jak już powiedziałem, można próbować dokonywać takich zmian, ale STOPNIOWO i z przemyśleniem, natomiast m.in. sceny, kiedy Riggs celowo, a zarazem złośliwie działał na nerwy Ruddowi, były po prostu zupełnie nieśmieszne i zwyczajnie psuły ten film. "Mafia w jedynce jest nijaka, popełnia przy tym karygodne błędy i często zachowuje się nielogicznie" - myślę, że w większości filmów mafia tak działa, bo chyba chodzi o to, że koniec końców pozytywny bohater ją pokonał. Zgodzę się, że w "dwójce" mafia może i była nieco brutalniejsza, ale mówienie, że w "jedynce" była nijaka, popełniała przy tym karygodne błędy i często zachowywała się nielogicznie, to już lekka przesada. Pieter jako siepacz - OK, fajnie pokazana postać, zupełnie jak Joshua w "jedynce". Natomiast np. motyw, że dopiero w "dwójce" ni z gruchy, ni z pietruchy okazuje się, że żona Riggsa wcale nie zginęła w wypadku, tylko została zabita właśnie przez Pietera - no po prostu dno scenariuszowe, a warto w tym miejscu dodać, że wszystkie 4 części nie stanowią ciągu logicznego na zasadzie, że np. w "trójce" bohaterowie wspominają coś, co było w "dwójce" itp., są to tak naprawdę różne filmy, tyle tylko, że mają wspólny tytuł i tych samych bohaterów.
Ogólnie mam nadzieję, że nie poczułeś się urażony moją recenzją :) Po prostu chciałem zabrać głos w kwestii "dwójki", dlatego, że jest to (dla mnie) jeden z tych filmów, które po prostu zostały w jakimś stopniu zniszczone mimo dużego potencjału.
Avatar chyba obliguje do wypowiedzi.
- Muzyka. Jak lubię słuchać soundtracków z 1 i 2 części, tak w drugiej czuć te soczyste zaciągnięcie elektryka i saksofonu co bardziej mnie przekonuje.
- Łażenie z Riką na ramionach jedną z lepszych scen tego typu? To już Brad Pitt w Se7en lepiej zagrał stratę jak dowiedział się co było w pudełku.
Rzeczywiście przekoloryzowana strata po tak krótkiej znajomości. Chociaż... porównując zestawienia Martin-Rika a Martin-Lorna, o wiele bardziej przypadło mi do gustu odegranie zbliżenia (ogólnego zbliżenia) pierwszej pary. Chociażby spojrzenia pod mieszkaniem Riki po akcji ze śmigłowcami. Gdyby nie zginęła - ten duet miałby potencjał.
- Leo Getz bardzo dobry ruch z obsadą Joe'go Pesci.
- Zgodzę się z tezą o zbyt gwałtownym przejściu z sensacji na komedię sensacyjną. Wolałbym, żeby wszystkie części zachowały ten mroczniejszy klimat. Chociaż w czwórce triada obrała kurs na ten kierunek.
- Może i Arjen Rudd pasuje do kolejnego wcielenia czarnego charakteru z Bonda ale zachował wyrazistość o wiele bardziej od McAlistera. Ten drugi został przyćmiony przez Pana Joshuę, którego można by okrzyknąć głównym antagonistą pierwszej części.
- Ugrupowania przestępcze jako całość. Szeregowi zachowują się jak idioci w pierwszej jak i w drugiej części.Masakra na pustyni w jedynce do czego normalny szanujący się najemnik nie powinien dopuścić czy zabójca-kelner w dwójce próbujący zabić Getza przy dwóch glinach. Oklasky....
- Motyw śmierci żony Riggsa, w jedynce nie zostało chyba poruszone. Może gdyby pojawiło się coś o wypadku samochodowym, dwójka pozostawiłaby lepsze wrażenie. Ale pomysł naciągnięty specjalnie i tak nie jest.
- W przypadku obu części (jak i w czwartej na marginesie) w sytuacji wrostu napięcia na linii R&MvsBadGuys nielogicznym było niewysłanie rodziny do "cioci na wieś". A potem były komando z wietnamu zdziwiony, że mafia z zagrożonymi interesami porywają lub podpalają rodzinkę.
- Nie mogę ustosunkować się za bardzo do wybitego barku. W drugiej części jeszcze jeszcze... ale wybity bark co kolejna... lekka, mówiąc łagodnie, przesada.
- no kibel na plus
- Rozmach kolego to Ty miałeś w Tytanicu albo w LotRze a nie w aucie ciągnącym dom za sobą.
Rozmach nie idzie w parze z ilością wyrzuconego $ na jakiekolwiek efekty.
- Jeśli już muszę o "formie" Riggsa to rzeczywiście w dwójce bardziej przyciąga oko niż w jedynce. Chyba taki "gold age" Martina.
- Dotyk magii! Parę ujęć z lepszej perspektywy i nieco lepsza muzyka. Chyba do tego bym sprowadził.
2. Wprowadzenie więcej wątków komediowych akurat uważam za plus, dodatkowo w jedynce właśnie przeszkadzało mi to że to głównie sensacja a brakowało mi komedii ):
Jednak oczywiście każdy ma prawo do swojej opinii :)
P. S Ciekawostka nie ujęta w "Ciekawostkach"-w scenie "skoku" do hotelowego basenu,po jego lewej stronie widać budynek "Nakatomi" że "Szklanej Pułapki" :)
A ja oba filmy traktuje na równi.
Dla mnie to solidne produkcje "siódemkowe", zrobione w starym dobrym klasycznym stylu.
Według mnie - jedynka ma lepsze tempo i scenariusz, choć zakończenie już bardzo zestarzałe.
Dwójka - większy rozmach, absolutnie znakomity motyw z kiblem, oraz lepszy drugi plan (i nie chodzi mi tu tylko o Pesciego, za którym akurat w tej roli średnio przepadam).